Vanem przez Europę – rzuć wszystko i ruszaj przed siebie! Część II

Basia & Kamil 21/12/2021

Spis Treści

    Gdy piszemy ten tekst mija nam właśnie osiemdziesiąty pierwszy dzień naszej podróży. Jak dla nas to zdecydowanie najdłuższa podróż w życiu. A ku uciesze, patrząc w przyszłość, to nawet nie półmetek tej przygody po Zachodniej Europie.

    Plan na podróż? – Brak planu

    Robiąc szybki przegląd tego, gdzie udało nam się być, uwzględniając te mniej lub bardziej znane miejsca, to w większości przypadków wybieramy te miejsca, które są dla nas zagadką. Van life rządzi się tym, że nie przemierzamy kilometrów płatnych autostrad, jadąc monotonną drogą wśród tirów (choć takie chwile również się zdarzają), dzięki czemu zawsze coś ciekawego przykuwa nasz wzrok. Jadąc właśnie takimi zwykłymi drogami, choć dłużej i czasem po dość nerwowym terenie, mamy okazję właśnie poczuć dane miejsce, poczuć daną chwilę, a przede wszystkim rejon, w którym się znajdujemy. Uwierzcie nam na słowo setki kilometrów tą samą drogą to nic ciekawego, te, które są mniej oblegane mają znacznie więcej do zaoferowania.


    CZYTAJ TAKŻE:


    Fontainebleau - mekka wspinaczy

    Wracając do naszego planu podróży, nie mamy go. Mniej więcej wiemy, gdzie pojechać, mowa o państwach, natomiast wiele decyzji odnośnie tego, gdzie aktualnie się znajdujemy to czysty przypadek. Naszym drogowskazem, wskaźnikiem kierunków, są na pewno miejsca gdzie możemy się wspinać i to oczywiście jest bardzo ważny aspekt naszej podróży. Udało nam się do tej pory, być w Niemczech na miejscówce o nazwie Avalonia. To przepiękne miejsce. Nie tylko pod względem wspinaczkowym, ale to także kawał historii człowieka, który bez wątpienia jest kustoszem tego miejsca. Mowa tu o Marku Pholu. Więcej na jego temat jak i samego miejsca możecie zobaczy w dokumencie Stone Locals autorstwa filmowców z Patagonii. Materiał jest dostępny na YouTube, na ich kanale. Jadąc dalej oczywiście mieliśmy jedno marzenie. Odwiedzić słynne „Bleau”. Pełna nazwa to oczywiście Fontainebleau, czyli miejscowość oraz lasy, które otaczają te miasto. To bez wątpienia największy taki rejon boulderinogwy na świecie, mekka wspinaczki na niskie formacje. Gdy tylko tam przyjechaliśmy, wiedzieliśmy, że ciężko będzie opuścić to miejsce. Wszystko w tym miejscu jest kompletne. Począwszy od świetnej skały, w tym przypadku piaskowca, ale jedynego w swoim rodzaju - to trzeba poczuć na swojej skórze, dosłownie (śmiech). Wymieniając dalej pozytywy tego miejsca to z pewnością ludzie, lokalesi, a także wspinacze z całego świata, którzy przyjechali tu w jednym celu. To bardzo nobilitujące uczucie być częścią takiej społeczności. Wszyscy posiadają swoje historie, które przez wzgląd jedności, jaką jest pasja do wspinania, przenikają się i tworzą relacje, które bez wątpienia są trwałe i szczere. To piękno tego sportu. Dlatego między podróżowaniem vanem, a wspinaczką, można napisać znak równości i będzie to jak najbardziej szczere i prawdziwe. W Bleau spędziliśmy miesiąc, te sesje wspinaczkowe były ciężkie, zabawne, męczące, ale przede wszystkim dające wiele radości. Frustracja po nieudanych próbach szybko znikała na rzecz możliwości przebywania w tym miejscu. Polecamy każdemu, kto uprawia bouldering by przyjechać tutaj i sprawdzić swoje umiejętności wspinaczkowe, ale ostrzegamy, Bleau ma to do siebie, że potrafi przypomnieć o swoim majestacie. Wspinanie tutaj jest dość specyficzne i trzeba się go nauczyć. Jest trudne, ale dające wiele przyjemności z samej sztuki jaka jest wspinanie. To punkt obowiązkowy na mapie każdego wspinacza/ki.

    El Cap Van 3

    P.S. Bagietki i dobre francuskie wino potrafi wiele zrekompensować. Z szybkich polecajek, jeśli będziecie w rejonie Isatis i lubicie pizzę, możecie wstąpić do pobliskiej pizzerii, która jest zrobiona z myślą o wspinaczach i właśnie w takim klimacie jest urządzona. Ogólnie – pycha. Zależało nam by była opcja wegańska i nie zawiedliśmy się. Właściciel przysądził nam niesamowicie dobrą pizzę z własnych warzyw, które uprawia w ogródku. Do tego piec na drewno, to zdecydowanie faworyt. Ciasto było rewelacyjne. A po całym dniu wspinania, nie ma się wyrzutów sumienia po zjedzeniu takiego jedzonka.

    Surfing? Czy to dla nas?

    I tak po tak obfitym czasie wspinaczkowym nadszedł czas by trochę odpocząć. Ale my, nie potrafimy leżeć całymi dniami, więc zrodziła nam się w głowie opcja na surfing. Jako, że nigdy nie udało nam się doświadczyć tej zachwycającej formy ujeżdżania fal, to zaczęliśmy się przyglądać temu coraz uważniej. Stwierdziliśmy zatem, że jedziemy na zachodnie wybrzeże Francji. Z miejsc, które zostały nam polecone padło na Hourtin Plage. Jest to mini wioseczka, które znajduje się kilkanaście kilometrów od miasta o tej samej nazwie. Gdy tylko dojechaliśmy, czuć było inne powietrze. Bryza oceanu dawała o sobie znać wiele kilometrów przed samym miejscem. Powiemy Wam krótko - zachwyt, nie da się opisać w słowach, tego magicznego miejsca. Atlantyk jest wspaniały. Potężny i złowrogi, ale piękny w swojej formie. W ogóle oceany mają w sobie magię, która dociera gdzieś głęboko w człowieka i jeśli raz ktoś zakocha się w tym uczuciu, to pozostanie to z nim na zawsze. Tak było z nami. Jako, że ja Kamil, pochodzę z północy Polski, a konkretnie z Ustki, to ten klimat jest dla mnie swego rodzaju domem. Na szczęście Basia choć nie pochodzi z północy to podziela tą samą miłość do „wody”. Dodatkowo uwielbia pływać, a żeglowanie spodobało jej się na tyle, że postanowiła zrobić uprawnienia. Czy można chcieć więcej? Mając te same pasje taka podróż staje się dużo prostsza, ale o tym później. Tak więc dotarliśmy do Hourtin, gdzie niestety nie udało nam się rozpocząć nauki surfowania, gdyż fale zdecydowanie nie pozwalały na wejście do wody początkującym. Na szczęście długie spacery wzdłuż szerokiej plaży, zrekompensowały nam to po stokroć. Chcielibyśmy tutaj zachęcić was do odwiedzenia Hourtin, a także innych miejscowości, które wchodzą w skład tzw. „Srebrnego wybrzeża”. Możecie tutaj zobaczyć bardzo szerokie, długie i tajemnicze plaże, gdzie jeśli macie szczęście, a tutaj nie trzeba go wcale tak dużo, macie możliwość bycia jedynymi na plaży - pozwala to doświadczyć uczucia, że ma się je tylko dla siebie. Dalej przemierzaliśmy wybrzeże, odwiedzając różne nad oceaniczne miejscowości, aż dotarliśmy do Biarritz. Miejscowości słynącej z surfingu, lecz nie dla początkujących, choć warto odwiedzić to miejsce, dla wspaniałych zachodów słońca, gdzie siedząc na plaży z kieliszkiem dobrego wina, możemy obserwować spektakl chowającego się za horyzontem słońce, a w oddali podziwiać majestat Pirenejów. To miejsce to taki must have podróży po wybrzeżu, a dodatkowo to miejsce, gdzie akurat my żegnaliśmy się z Francja, gdyż do granicy z Hiszpanią dzieliło nas jakieś niespełna 30 km.


    CZYTAJ TAKŻE:


    Przed nami Hiszpania

    Pierwsze miejsce, do którego pojechaliśmy mieści się na północy, w kraju Basków, a jego nazwa to San Sebastian. I tak jak nie lubimy większych miast, tak tutaj moglibyśmy pomieszkać. Naprawdę to fenomenalne miasto, znajdziemy tu trzy plaże, gdzie najbardziej znana nazywa się Playa de la Concha, gdzie w hiszpańskim Concha oznacza muszlę i jak się sami przekonaliśmy było to widać gołym okiem. Plaża uformowana jest w kształcie półkola, przypominając właśnie muszle. Musicie tam pojechać. Jest tu wszystko czego potrzeba takim osobom jak my, surfing , który w zależności od plaży można uprawiać w każdym stopniu zaawansowania (my jednak zdecydowaliśmy się na naukę na południu Hiszpanii , gdzie znajomi polecili nam super miejsca - a jakie, to zapraszamy Was do nas na instagram, tam relacjonujemy nasze tzw „pitstopy”). Dodatkowo San Sebastian oferuje także spacery po wybrzeżu, niesamowite widoki, super ludzi, a także możliwość wspinania się na lokalnych ściankach wspinaczkowych, gdzie oczywiście musieliśmy zostawić nasz ślad.

    Hiszpania stoi przed nami jako niezapisana karta, to tutaj spędzimy zapewne długie miesiące naszej podróży, gdzie spędzimy czas na odkrywaniu miejsc, spotkaniu ludzi, oraz możliwości życia tutaj w taki bardzo prosty sposób. Bo czy nie tak, można nazwać podróżowanie, jak nie możliwością bycia małą częścią w obcej społeczności i spróbować się odnaleźć w nowym miejscu i sprawdzić jak się tutaj żyje? Dla nas właśnie tak to wygląda. Przed nami teraz podróż na zachodnie wybrzeże i setki kilometrów na południe po Gibraltar, a co będzie później i kiedy ? Tego nie wiemy, i tego nauczył nas do tej pory van life, nie można mieć wielkich planów, bo one zawsze się zmieniają, lepiej łapać dzień za dniem. Tak jest prościej i lepiej. Przed nami na pewno jeszcze Portugalia, a co dalej? Tego nie wiemy. Na razie staramy się odkrywać życie w Hiszpanii i cieszyć się sobą i miejscem, w którym aktualnie zaparkowaliśmy. Nie myśląc, co dalej - czas pokaże... ;)

    El Cap Van 11

    Podróżowanie vanem, a jedzenie

    Kwestia jedzenia jak do tej pory była dość zmienna, jako że nie jemy mięsa, jak i produktów odzwierzęcych, nie dostrzegliśmy póki co problemów z naszą dietą. Najtrudniej było we Francji, gdyż ich sklepy mają dość ubogi zestaw jedzenia dla wegan, oczywiście nie mówimy tutaj o warzywach i owocach, ale np. o humusach, tofu, źródłach białka typu seitan etc. W ich sklepach są produkty, których nie ma u nas i czasem było ciężko coś kupić, ale dało się przeżyć. Natomiast wyposażenie sklepów (jeśli chodzi o żywność dla wegan) w Niemczech było na dobrym poziomie, w sumie, takie samo, jak w Polsce. Z kolei, jeśli chodzi o Hiszpanię to dla nas raj, ze względu na super ceny owoców i warzyw. Sklepy, które są również u nas typu Lidl czy Aldi są wyposażone jeszcze lepiej niż w Polsce, a lokalne supermarkety oferują bardzo fajna linię produktów dla każdego. Bardzo ciekawym  rozwiązaniem się bazarki z owocami i warzywami, gdzie ceny są bardzo dobre, a produkty świeże. Dodatkowo sprzedawcy zawsze są mili i uśmiechnięci. Gdyby porównać Hiszpanię i Francję to zdecydowanie życie w Hiszpania jest dużo tańsze i widać to na każdym kroku, zaczynając od jedzenia, a kończąc na cenie paliwa. Francja to dość drogi kraj, gdzie nie wszystko jest jasne, co oczywiście nie odbiera jej piękna i wytworności. Nam chyba bliższe są klimaty hiszpańskie i ten sposób życia ludzi, właśnie tutaj.

    El Cap Van 13

    Czas na pierwsze podsumowanie…

    Podczas ponad dwóch miesiącach podróży często zastanawialiśmy się czego nam brakuje, co byśmy zmienili w vanie, jakie rzeczy nam przeszkadzają. Takie pytania sobie stawialiśmy wielokrotnie i możemy Wam powiedzieć szczerze, że jeśli chodzi o rzeczy lub wygody, których nam brakuje to praktycznie ich nie ma. My lubimy takie proste życie, a spędzanie czasu z natura to dla nas rzecz naturalna, która nie sprawia nam żadnego dyskomfortu, wręcz przeciwnie dodaje nam energii do działania. Jeśli chodzi o wyposażonego naszego vana to staraliśmy się go zbudować tak, by niczego w nim nie brakowało, a nadal spełniał wymogi vana, a nie kampera. Nie chodzi o to, że mamy jakieś negatywne przesłanki odnośnie „luksusowych” kamperów, po prostu taki samochód nie jest dla nas. My czerpiemy przyjemność z tej prostoty jaką daje nam van, to jest nasz mini dom, w którym jak się okazuje mamy wszystko, co jest potrzebne do szczęścia. Duże kampery to już małe domy. Są w nich bezapelacyjnie super rozwiązania i jeśli ktoś, nie widzi siebie w mniejszym vanie lub musi mieć bardziej domowe warunki, większe wygody, to taki wybór będzie jak najbardziej zrozumiały. Mnóstwo osób przemierza świat takim środkiem transportu. Nie stoi to na przeszkodzie poznawania nowych rzeczy, wynik jest praktycznie ten sam. Czy van czy kamper, dojdziemy w nim w te same miejsca. Posiadając vana możemy zaparkować prawie wszędzie, gdzie normalny samochód, co daje nam dużą przewagę nad kamperami. Możemy także wjechać praktycznie wszędzie, z kolei kampery często przez swój rozmiar, nie mają takiej możliwości. Te dwie małe różnice sprawiają, że wolimy podróżować vanem, niż kamperem.

    Wiele osób, nie wyobraża sobie, aby wziąć prysznic na zewnątrz, w naturze, dlatego nie wybierają Vanów. Choć w większych vanach ludzie oczywiście posiadają prysznice, jednakże dla nas właśnie ten prysznic jest czymś, co jest mega ekscytujące. To sprawia, że kontakt z natura jest jeszcze większy, a na tym nam zależy. Lubimy proste życie i nie potrzebujemy wiele wygód by czuć się komfortowo. Oczywiście nie każdy pragnie tego samego. Natomiast z naszego punktu widzenia, na dziś, nie brakuje nam niczego z rzeczy jakie posiadaliśmy w domu. Jeśli chodzi o vana i pytanie, czy coś byśmy zmienili. To też trudne pytanie, gdyż tak naprawdę chyba wykorzystaliśmy przestrzeń na maksa. Mamy całkiem sporo miejsca jak na dwie osoby żyjące na jakiś 5 m 2. Jesteśmy niezależni i to dla nas wystarczające. Mamy prąd, zlew, lodówkę, toaletę. Czego chcieć więcej? Jedyna rzecz, która by się przydała to drabinka, na zewnątrz, która umożliwia wygodne dojście na dach, w celu umycia paneli, ale jakoś dajemy sobie radę. W końcu się wspinamy (śmiech). Z czasem fajnie by było mieć bagażnik na rowery, co oczywiście umożliwia sprawne i szybkie przemieszczanie, także w przyszłości na pewno to byłoby mile widziane. Zobaczymy czy będziemy mieć podobne zdanie za kilka miesięcy. Najwyżej zaktualizujemy listę rzeczy do poprawy :). Wszystko może się zmieniać z czasem, a podobno tylko krowa nie zmienia zdania, więc wszystko przed nami.

    El Cap Van 4

    Vanlife, czy to dla mnie?

    Jeśli ktoś się zastanawia, czy taka podróż jest dla niego, to nasza odpowiedź brzmi, przekonaj się sam. Chyba żadne porady, nie zmienią niczego. Jeśli czujesz w sobie, że powinnaś/ powinieneś spróbować takiej formy podróżowania to śmiało. Warto zaryzykować! Lepiej przekonać się na własnej skórze, niż całe życie żałować, że się nie spróbowało. Bo nie ma nic gorszego od straconych szans. Życie jest zbyt krótkie, aby ciągle zastanawiać się, czy coś wypada czy nie. Jeśli w Tobie jest pasja i chęć zmiany to nie czekaj, tak było z nami i była to najlepsza decyzja w naszym życiu. 

    Powiązane Wpisy

    Powiązane produkty